Dzień z życia klienta upadającego banku.
Tego dnia Marian obudził się dosyć wcześnie, godzina 7:05 zaświeciła na wyświetlaczu jego największego wroga – Pana Budzika. „Znowu nie pospałem” – pomyślał Marian po czym zajął się poranną higieną oraz przygotowaniem odżywczego śniadania. Ten dzień nie zapowiadał się jakoś szczególnie, zwyczajna, kolejna sobota jak wiele poprzednich. Weekend w pełni – pogoda wspaniała jak na 21 listopada (czytaj – temperatura sporo powyżej zera i deszcz nie pada już tak bardzo jak poprzedniej nocy). Pora wybrać się gdzieś – pomyślał Marian dopijając poranną kawę. Chciał chwilę odsapnąć po ciężkim tygodniu pobijania rekordów w Pasjansie (czyli w pracy).
Szybko spakował do plecaka to co uważał za niezbędne i wyruszył w poszukiwaniu zaparkowanej w pobliżu jego domostwa srebrnej strzały. Samochód stał na swoim miejscu, opony posiadały ciśnienie wystarczające do podjęcia jazdy. Powinienien znaleźć najbliższą stację z działającym kompresorem – taka myśl zakołatała w czaszce Mariana. Jeszcze szybki rzut oka na lakier pojazdu w poszukiwaniu ran zadanych przez specjalistów od parkowania tak bardzo lubiących stawiać swoje wozidła obok wozu Mariana. Nic – brak nowych otarć i wgnieceń – sielanka na całego. Jeden szczegół zmącił sielski spokój – poziom paliwa w zbiorniku nie pozwoliłby na przejechanie 30 km. Na szczęście ropa tanieje, więc dziś na stacji będzie można poszaleć, może nawet zatankuję do pełna – Marian był wniebowzięty. Odpalił i skierował samochód do najbliższej stacji „CPN”.
Stacja stała w tym samym miejscu, w którym Marian widział ją ostatni raz, dystrybutory również – nawet ich liczba się zgadzała. Nic, ale to naprawdę nic nie zapowiadało tego co miało za chwilę nadejść. Samochód zatrzymał się przy pierwszym z prawej strony dystrybutorze, Marian ruchem wielkiego posiadacza ziemskiego odesłał Pracownika Stacji i sam podjął się czynności tankowania. Robił tak zawsze, gdyż nie lubił gdy ktoś kręcił się w pobliżu jego miłości na czterech kołach. Paliwo trafiło tam gdzie powinno było trafić, jedynie kropelka wylądowała na ziemi. Za nietankujących – pomyślał Marian. Skierował swoje kroki do kasy, uprzejmie przywitał się i powiedział „benzynka z 4”. Po raz kolejny odmówił zakupu hot doga oraz kawy, zapragnął za to posiadania nowiutkiego paragonu. Jak zwykle wyciągnął kartę i podał Pracowniczce Stacji, która po chwili podała mu terminal i poleciła wpisanie numeru PIN. To Marian miał „obcykane” – cztery zapamiętane cyfry, z których żadna nie miała nic wspólnego z datą jego urodzin zostały wduszone na klawiaturze. Jeszcze tylko zielony guziczek i gotowe. Można jechać – Marian oddał terminal.
„Niestety transakcja odrzucona” – powiedziała Pani zza lady. Serce Mariana zadrżało, nie spodziewał się tego, nie miał gotowej zabawnej riposty, powiedział tylko prorocze jak się później okazało „coś chyba przestało działać” i zaczął nerwowo przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu jakiejś gotówki. Jak wiadomo w dzisiejszych „plastikowych” czasach posiadanie banknotów nie jest rzeczą, o którą można się zakładać. Sprzedawczyni nieśmiało zaproponowała, żeby wpisał numer pin raz jeszcze, jednak to nie przyniosło pozytywnego rezultatu. Opuszkami palców Marian wyczuł zgrubienie w swoim portfelu – znalazł jeden banknot 100-złotowy, jeden 50-złotowy oraz 4 banknoty po 20 zł. Zapłacił, podziękował po czym odjechał w nieznane. Jeszcze się nie spodziewał tego co okazało się później – nie wiedział, że to są jego ostatnie pieniądze na weekend…
Osobiście jestem ciekaw ilu takich Marianów obudziło się w sobotę 21 listopada 2015 roku. Prorocze „coś chyba przestało działać” bardzo dokładnie oddaje całą sytuację. Niezbyt drobny szczegół jest taki, że tym czymś był bank, czyli dokładniej „bank przestał działać”. Marianowie (Mariany?) nie mieli do czynienia z tymczasowym niedziałaniem płatności kartowych – co czasem się zdarza. Znaleźli się w sytuacji permanentnego niedziałania banku, w którym zdeponowali swoje środki pieniężne i którego kartami posługiwali się w codziennym życiu.
Mowa tutaj o największym banku spółdzielczym w Polsce – SKBank z Wołomina, który swego czasu oferował świetne warunki dla depozytów. Jak pamiętają zainteresowani tematyką – oprocentowanie lokat w SKBanku było niemal zawsze wyższe od rynkowej średniej. Oczywiście wiadomo było, że wprowadzony parę miesięcy temu zarząd komisaryczny to nie jest dobra informacja, jednak część klientów miała chyba nadzieję na to, że tym razem uda się uratować bank.
Okazało się, że Wołomin nie do końca ma szczęście do bankowości (w 2014 upadł SKOK Wołomin), a informacja, która wyświetliła się klientom banku po wejściu na jego stronę internetową nie pozostawia żadnych złudzeń. W użyciu będzie Bankowy Fundusz Gwarancyjny, a klienci po swoje pieniądze będą musieli się udać do placówek banku wskazanego w najbliższym terminie przez Komisję Nadzoru Finansowego.
Poniżej, dla potomności – strona główna SKBank w sobotę oraz strona systemu logowania do bankowości internetowej.
Historia jak z kryminału 😉
Zaręczam, że w sporej części oparta na faktach 🙂